26 sie 2007

kierunek Dania

Po dniach spedzonych na mysleniu czy już wszystko mam, lataniu po sklepach urzędach i innych dziwnych miejscach, uświadamianiu sobie że jeszcze jest wiele do zrobienia a czasu coraz mniej, żegnaniu sie z ludzmi, których brak będe odczuwał, nadeszła noc ostatnia w Polsce (przynajmniej tak mi sie wydawało). Dopiero gdy wszystko bylo tam gdzie być powinno, niebo zachmurzyło się .Noc mało przespana, bo w głowie zaczeła się prawdziwa burza myśli, strzelająca pytaniami niczym piorunami. Do tamtej pory nie myślałem zbyt dużo o Tym jak będzie, bo za dużo rzeczy działo sie na miejscu.
Poranek standardowy, pobudka, prysznic, śniadanko, jazda do olsztyna po ostatnie cześci układanki, uściski z rodzicami, jakiś fryzjer w między czasie ( czuje sie łyso). Wsiadłem do samochodu, z głośników pozytywne wibracje Gentelman'a i 1200 km trasy do pokonania. Do Gdańska jade sam myśli na temat Danii brak, tam zabieram Michała vel Ziemniaka i jego rzeczy. Pojawiła się osoba do rozmowy, można wkońcu porozmawiać o tym co nas czeka, bo przecież jedziemy na tym samym wózku, tylko że Michał jedzie ze stromszej górki, do tej pory mieszkał z rodzicami, to będzie jego pierwszy rok samodzielności. Jeden drugiego zaczyna nakrecać jak to bedzie zajebiście, natchnieni wizją cudownego roku niezauważamy kiedy dojeżdżamy do Słupska. Miejsca odbioru ostatniego członka naszej ekipy jadącej do Horsens. Zajeżdżamy pod dom Pawła z usmiechem na ustach, witami się z nim jego rodziną w chodzimy do jego pokoju i ...... mina nam zrzednie... cały pokój w rzeczach do zabrania. Patrzymy wymownie na siebie z Michałem, nie wiemy czy śmiać sie czy płakać... wkońcu pada tekst "Paweł jedziesz na dachu". To by było najprostsze, niestety coś trzeba z tym zrobić, ładujemy rzeczy do samochodu, walcząc o każdą mała szczelinke, która zaraz zapychami czy to pasztetami, dżemami czy innymi produktami. Trochę to trwało, ale stał sie cud zapakowaliśmy wszystko, Pawła też. 200 km do granicy, w samochodzie robi się coraz weselej, Dania coraz bliżej. Mija 196 km, jestesmy 4 km do granicy, boom, dezorientacja, brak wspomagania w kierownicy.. 300 m dalej spod maski zaczyna się dymić, patrzymy na temperature... max, shit. Zatrzymujemy się, właczamy blindy wyjmujemy troj....wróć wyjmujemy rzeczy z bagażnika żeby wyjądź trojkąt który jest w miejscu na koło zapasowe..chwile później trójkąt stoi, otwieramy maske, chmury tego dnia byly nisko, szczególnie te z naszej chłodnicy. Potok bluzgów z mych ust wylatuje... całkiem nieswiadomie. Moja wiedza na temat samochodów, żadna. Dzwonie do Taty, nie raz i nie dwa tylko 15 bo niestety w ogonkach zasięgu nie ma, a stacjonarnego nikt nie odbiera. Odzewu brak. Złość rośnie w tępie astronomicznym. Decydujemy że jedziemy do stacji benzynowej. Jade z górki na wyłaczonym silniku, bezsilność. Jest stacja. Tato dzwoni, diagnoza szybka i krótka, pasek klinowy, uff, szybka wymiana i do przodu.. niestety nie tym razem. Dzwonimy do mechanika żeby naprawił, odpowiedź jest bolesna, dziś już nie, odezwijscie sie rano. My jednak nie dajemy za wygraną, dzwonie do Kini , proszę by wyszukała wszystkie pomoce w okolicy Szczecina, dostajemy duża ilość numerów. za każdym razem odpowiedź taka sama, RANO. Ostatnia noc w Polsce.. to ta w domu.. no niestety nie, to ta spedzona na stacjii benzynowej w samochodzie, przekręcając sie z boku na bok co 15 minut, sztywnym karkiem i pedałami... przy nogach. Zasypiamy mimo że jesteśmy rozgoryczeni tym co sie stało, przed paroma godzinami rozmawialiśmy jak to bedzie zajebiście, teraz nastroje pochodzą z drugiego bieguna.. wieje chłodem. Złość.
Piątek. Pobudka wczesna. 6:00, tym razem poranek inny niż wszystkie, jedziemy do mechanika, jedziemy tak by nie zagotowac silnika, wygląda to tak ze jedziemy kilometr stajemy czekamy 15 minut i kolejny, o 7:30 meldujemy się na miejscu. 4 km pokonaliśmy w troche ponad godzine.
O 8 mechanik patrzy an nasze auto, dzowni po pasek klinowy, który jest dostarczony o 9, mechanik bierze się do roboty, kończy o 11, nie niestety nie kończy bo pasek jest za luźny, zamawia nastepny, mija nastepna godzina, a wraz z nią przybywa złości. Tym razem wymiana zajmuje dużo mniej czasu. Wszystko ok, jedziemy, jedziemy, za 2 km już nie jedziemy, temperatura podeszła znów do czerwonego, powrót do mechanika. Diagnoza szybka, chłodnica nie pompuje płynu, zalewamy chlodnice płynem bezpośrednio i niestety okazuje się że cieknie, chlodnica do wymiany, ręce opadają.
Dzwonimy po warsztatach, sklepach by kupić chłodnice i znów wiadomosci zwalają nas z nóg, chłodnica może i będzie ale nie dziś czy jutro ale w poniedziałek, Michał rozważa możliwość powrotu, sytuację jeszcze bardziej podgrzewają telefony rodziców, którzy cały czas dzwonią i pytają co i jak? Wreszcie znajdujemy używaną chłodnice, by sie upewnić że wymienimy ją na dobrą wyjmujemy starą chłodnicy, wyjmujemy ją sami bez pomocy mechanika, bo oni nie mają na nas czasu bo mają inne zlecenia, idzie łatwiej niż sie spodziewaliśmy. Wsiadam w takse i jadę po chłodnicę, chłopaki z niecierpliwością czekają na mój powrót. Chłodnica okazała się dobra, pierwsza dobra chwila od 20 godzin. Wracam, montujemy chłodnice, jedziemy.
Bez problemu mijamy granice. Reszta drogi to czas ciągłego spoglądania na wskaźniki temperytury, ale też czas prostej autobany. 6 godzin i jesteśmy na miejscu, a konkretnij na dworcu, to tu umówiliśmy się z Rafaelem, który okaże sie naszym polskim Rafałem. W raz z nim jedziemy do akademika, Kamtjatka (nazwa wywodzi sie od tego że jest usytuowany "daleko" od szkoły, 40 minut spaceru), Wchodzimy do pokoi i .. wow nice place. zdjęcia w galerii. Rozpakowujemy rzeczy, spotykając tłumy Polaków, właściwie to spotykamy samych Polaków. Szybki prysznic i juz meldujemy się na dziedzincu, pierwsza imprezka zapoznawcza, przez brak sił po podrózy jest ona krótka ale przyjemna. Dochodzi do nas że jesteśmy na miejscu, spokojni, szczęśliwi, wyczekujemy najlepszego roku w życiu. OBY..

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wow.

Braciszku ... sami wymieniliście chłodnice?

Jestem pod dużym wrażeniem.

Filip pisze...

też myślałem że wymiana chłodnicy dto coś wielkiego, nic bardziej mylnego, 20 minut i po sprawie.

Anonimowy pisze...

Ja piernicze... Ale przezycia!!! Tylko pogratulowac wytrwalosci i cierpliowsci, oby starczylo Wam jej do konca pobytu! :)
Buziaki z Olsztyna :*
I co nie ma juz FIRANY?? :(